Podróż Lampedusando 2 i 4, czyli w drodze na Lampeduzę i z powrotem
Amuni! - ruszamy!
(to było dziś rano, jeszcze w Warszawie, a co było wcześniej, czyli prolog - co to Lampedusa, czemu Lampedusa itp - w podróży Lampedusando... )
(i wieczorem) To był udany dzień. Dotarłysmy do miasta z lotniska pociągiem (7 E), zostawiłyśmy rzeczy w przechowalni bagażu (4 euro za 5 godzin) i poszłyśmy w miasto.
Udało nam się dotrzeć do centrum, po drodze zjadłyśmy pizzę Romana od Arabów - dobra była - przeszłyśmy galerię i utknęłyśmy w Duomo. To moja druga wizyta w Katedrze - znów wielki zachwyt... Wlazłyśmy na dach, podziwiałyśmy tę nieprawdopodobną architekturę.
Alka chciała coś kupić do jedzenia. Przez 5 godzin łażenia po mieście nie natknęłyśmy się na żaden sklep spożywczy... Po prostu - nie ma. Bary, restauracje, sklepy fantastycznych marek, ale sklepów spożywczych nie ma... W końcu wodę kupiłyśmy w barze, wcale nie tak drogo jak myślałam i uratowała nam życie.
Jest ciepło, ok 26 stopni. Milano oceniamy bardzo pozytywnie. Nawet nie było dużego ruchu. W końcu wracamy na dworzec ledwo żywe, kupujemy bilet i jedziemy do Bergamo.

Wieczór i noc w Bergamo 2011-09-30
Do Bergamo dotarłyśmy po zmroku, więc trudno powiedzieć, czy jest to ładne miasto, ale będziemy mieć możliwość je zobaczyć z Anną, rodowitą Bergamaską po powrocie z Lampeduzy. Nasz hostel jest ładny, pokoje kolorowe i masa udogodnień. W tym wi-fi, dzięki czemu zamiast paść do łóżka i odespać poprzednią i następną noc - piszę...
Ciekawe udogodnienie - możemy zostawić w schowku nasze ciepłe rzeczy, których nie będziemy potrzebować na Lampeduzie, oraz prezent dla Anny, która przyjedzie tu do nas za tydzień. Wystarczy kłódeczka (trzeba ją było kupić za 2 euro, ale gdybyśmy wiedziały, można było przywieźć własną. Schowamy rzeczy w schowku i będą na nas czekać! (o ile nie zgubimy kluczyka od kłódki! :)
Teraz szybko mycie, przepakowywanie rzeczy i idziemy spać, bo czeka nas znów wczesne wstawanie. Lot mamy o 8.15, na szczęście autobus mamy dwa kroki od hostelu, a na lotnisko jedzie stąd 15 minut.
(i tu następuje część główna podróży Lampedusando, czyli jak to na Lampeduzie było, a dalsza część niniejszej podróży - to już droga powrotna z Lampeduzy...)

i znów Bergamo 2011-10-09
(patrz: Lampedusando 3...)
A tu klops... Anna się rozchorowała, i nie przyjedzie pokazać nam Bergamo! Zostałyśmy więc zdane na siebie. Zjadłyśmy śniadanie, zostawiłyśmy rzeczy w przechowalni hotelu (kłódeczka znów się przydała) i poszłyśmy w miasto, nieprzygotowane bo miałyśmy je zwiedzać z Anną, która stąd pochodzi. Szybko zorientowałyśmy się, że w głębi głównej ulicy Papa Giovanni XXIII znajduje się stare miasto, a do tego, jest ono położone na wysokim wzgórzu i wjeżdża się tam kolejką. Minełyśmy coś rodzaju jarmarku w centrum miasta, stragany z pachnącymi wędlinami, serami, plackami i innymi specjałami (degustacja!!!), a następnie długi tor ze sztucznym śniegiem gdzie odbywały się jakieś pokazy narciarskie, a również dzieciaki i wszyscy chętni mogli spróbować swoich sił na nartach (na głównej ulicy miasta!)
Potem znalazłyśmy kolejkę, do której stała długa ludzka kolejka, ale czas się nie dłużył, bo krzątały się między ludźmi dziewczyny z plakietkami City Steward, rozdające mapki i tłumaczące dokładnie, co warto na górze zobaczyć, gdzie pójść, czego nie można ominąć. Dowiedziałyśmy się od nich, że na nasz bilet możemy również wjechać drugą kolejką jeszcze wyżej, o ile się zmieścimy w 75 minutach.
Stare miasto (La Citta Alta) jest cudne, eleganckie, co moment człowiek wydaje okrzyk zachwytu, szczególnie w okolicach Piazza Duomo i Piazza Vecchia. Szkoda tylko – żal do architektów – że nie ma jak złapać tych cudów w obiektyw – tyle tam tego, jedno przy drugim, jedno na drugim, że aż głowa boli.
Kupiłyśmy limoncino, słodycze z cukierni pożarłyśmy wzrokiem – i obiektywem aparatu, złapałyśmy wszystkie cuda do pudełeczka i zeszłyśmy do miasta, do hotelu…
Przydały się wczorajsze specjały z Frigeria Lampegusto, przechowane w hotelowej lodówce. Polane cytrynką na zimno smakowały nie gorzej niż świeżo usmażone (a w każdym razem teraz nie musiałyśmy się tak strasznie spieszyć.
Teraz jedziemy pociągiem do Mediolanu. Muszę przyznać, że w tutejszych pociągach – wygodnych wydawałoby się – problemem jest taka banalna rzecz jak bagaż. Pod sufitem albo nie ma wcale miejsca na bagaż, albo jest tyle, że można tam włożyć damską torebkę. W przejściu walizek nie da się umieścić. Nie ma żadnych półek ani miejsc na bagaże. Zrobiłyśmy więc tak jak ludzie robią – udało nam się znaleźć 4 miejsca, na dwóch położyliśmy walizki…
(poniżej filmik, nagrany w kościele Sant'Agata. Podkład muzyczny jest oryginalny - gdzieś w innych pomieszczeniach kościoła śpiewał chór...)

powrót do Mediolanu 2011-10-09
Jutro mamy samolot o 19.30, a więc pół dnia możemy poświęcić na łażenie po mieście i jakieś mediolańskie zakupy. Hostel jest faktycznie przy stacji, z tym, że stacja jest długa. Ale jest to ok. 15-20 min. piechotą od dworca. Pokoik maleńki, ale czego nam więcej trzeba, do tego internet śmiga, a bagaże można zostawić bez problemu do czasu naszego wyjazdu. Hostel prowadzą Azjaci.

Chodząc po Mediolanie - i już Warszawa 2011-10-10
Piszę już z domu - dom stoi, pełno żółtych liści, mokro, zimno...
Jeszcze wczoraj chodziłyśmy po Mediolanie, było nam chłodno, bo tylko 20 stopni w dzień. Jeszcze przedwczoraj chodziłyśmy po Lampeduzie, było nam raz ciepło, raz chłodnawo, bo wiał silny wiatr, ale kiedy wyszło słońce robiło się gorąco, około 23 stopni. Jeszcze dzień wcześniej opłynęłyśmy Wyspę Królików, było upalnie, 27 stopni w dzień, 20 w nocy...
W Mediolanie było słonecznie, elegancko. Co prawda nikt nami się nie interesował, nie pytał co tu robimy ani skąd jesteśmy (prócz Senegalczyków, którzy odpowiadali - a ja jestem z Senegalu, może masz 1 euro...?), wszyscy się dokądś spieszyli, a turyści gnali od zabytku do zabytku z mapą w ręce. Tym się różni (m.in) Lampedusa od Mediolanu czy Bergamo, czy Rzymu że na Lampeduzie nie ma ... imigrantów. Po prostu nie ma. Nie ma imigrantów, nie ma żebraków, nie ma bezdomnych. Nie ma pośpiechu (no chyba, że się dostaje furę jedzenia i ma autobus za 15 minut...).
Ale ma być o Mediolanie. Chodziłyśmy po mieście przez 4 godziny, pstrykałyśmy zdjęcia, podziwiałyśmy i nowoczesne, strzeliste wieżowce i zabytkowe kościoły, zamek, kamienice. Siedziałyśmy na ławeczce przed la Scala i kontemplowałyśmy ruch dookoła - głównie turyści, ale również kilku modeli jak od Versace - ten ruch, te buty, ten szalik na szyi, to spojrzenie - jaki jestem piękny... Milano - centrum mody, centrum elegancji, centrum biznesu.
OK, ale ja chciałam kupić ze 3 kilo kawy w ziarnach, we Włoszech lavazza kosztuje ok. 10 euro za kilo - 2 razy mniej niż w Polsce. I amaretti, migdałowe ciasteczka, które uwielbiam do porannego cappucino. Na campingu la Roccia co rano brałam 4 amaretti do papierka i szłam do baru na cappucino. Na Lampeduzie mogłyśmy kupić kawę w ziarnach nawet dwa razy taniej niż lavazza, może nie była aż tak dobra, ale z pewnością lepsza od kawy, jaką kupuję w Warszawie. Ale wozić ciężary z Lampeduzy? Poza tym limit na bagaż w samolocie na Lampeduzę był niższy - tylko 15 kg, bałam się przekroczyć.
Wyobraźcie sobie miasto, gdzie chodzicie ulicami bez przerwy, w centrum, po uliczkach starego miasta ale nie tylko, również całkiem normalnych ulicach - i przez te 4 godziny nie znajdujecie ani jednego - słownie - ani jednego sklepu spożywczego!!! Ani dużego, ani malutkiego, żadnego!!! To się wydaje nieprawdopodobne - ale tak było. Dodajmy do tych czterech godzin ostatniego dnia jeszcze kilka z dnia pierwszego - wtedy też - ani jednego sklepu spożywczego! Owszem, piekarnie (panificio) gdzie można kupić i pieczywo, i pizzę w kawałkach, i wodę, ale takiego zwyczajnego sklepu spożywczego, ani supermarketu, ani nawet straganu z owocami - ani jednego! Czyli - nie kupiłam kawy, ani amaretti. Trudno, co zrobić...
A hostel - takie miejsce do przenocowania. Plusy: super blisko dworca (góra 15 minut, może 10 do autobusu na Malpensa). Tanio - 44 euro pokój dwuosobowy. Czytałam że bardzo głośno - nie było tak źle (poprosiłam o pokój z oknem na boczną uliczkę). Czytałam że duszno, bo nie ma klimatyzacji - ale był wiatrak, cichuteńki i przy tej temperaturze nie był to problem. Super wygodne łóżka. Można zostawić bagaże. Minusy: bez śniadania (można kupić kawę, wodę itp, ale takiego typowego B&B nie ma). Dwie łazienki, czyste, ale z prysznica leje się strumień wody. Trudno naregulować temperaturę, ale mnie się udało, i pod strumieniem wody udało się wykąpać. Odpada tynk w niektórych miejscach, warto byłoby odnowić, pokoik maciupeńki - ale jest wszystko co potrzeba, żeby przenocować jedną noc.
No a potem - autobus na lotnisko (7,50 euro), tam początkowo problemy z biletami (czegoś nie dopełniła Lufhansa, zmieniając naszą rezerwację i nie istniałyśmy w bazie, Alka miała strach w oczach, ale - calma - poczekałyśmy chwilę i wszystko się dało załatwić. Potem przechodząc przez kontrolę, po doświadczeniu z pierwszego przejścia, grzecznie zdjęłam pasek z metalowymi sprzączkami i - przemaszerowałam przez bramkę z tym paskiem w ręce! Ale to też nie był problem, tylko się obśmiali, i nawet nie kazali mi wracać, bardziej byli zajęci tym, że Alka miała na sobie koszulkę z napisem Io vado a Lampedusa...
Leciałyśmy Lotem, atmosfera zrobiła się jak w domu. Po starcie czekałam z niecierpliwością aż zgaśnie napis "zapiąć pasy" i wzięłam się za przeglądanie i edycję zdjęć. Kiedy napis się znów zapalił, grzecznie wyłączyłam netbooka. Jak już byliśmy nisko nad Warszawą stanął przede mną steward, uśmiechnął się grzecznie i powiedział: - Czy mogę mieć do pani prośbę? - Tak? - Czy mogłaby pani zapiąć pas?... Ojej, jak mi było wstyd!!!
Podróżować razem z Wami było bardzo miło, dziękuję!
slawannka
Punkty: 146741
- 39 podróży
- 5811 zdjęć
- 6182 komentarze
Zaczalem ogladanie od filmu (ciagnie wilka do lasu :-)) i podobalo mi sie to dlugie ujecie slizgajace sie po kosciele :-)